Za chwilę wsiadamy na statek. W pewnym momencie zacząłem się już czuć jak główny bohater filmu Noi Albinoi. Wczoraj rano usłyszeliśmy to samo co przedwczoraj: dziś do Lagunas nic nie odpłynie. Nie działa transport lądowy i wodny. Cała sytuacja jest efektem strajku zorganizowanego przez Frente de Defensa de Alto Amazonas (Front Obrony Alto Amazonas), który zaczął się o północy w dniu, w którym wyruszyliśmy z Tarapoto. Na ulicach leży mnóstwo śmieci, prawdopodobnie jest to pokłosiem aktualnych wydarzeń. Kiedy drugiego dnia jemy śniadanie na pobliskim targowisku, które o dziwo funkcjonuje, przechodzi tamtędy grupa manifestantów. Ci z przodu idą pieszo, pozostali jadą mototaxis. Jest dużo krzyku i z początku czujemy się trochę niepewnie. Ludzie szybko zamykają lokale, w stronę tych, którzy nie zdążyli tego zrobić lecą obelgi. Wygląda to tak jakby manifestanci mieli żal, że nie podporządkowano się ustalonym zasadom. Nie wiem czy nie ma jedności w kwestii strajku, czy po prostu ludzi nie stać na dłuższe zaprzestanie handlu. Siedzący obok mnie Peruwiańczyk mówi, że jest bezpiecznie i żebym jadł spokojnie. Faktycznie kończy się na przemarszu i strachu. Z neta wyczytuję, że miejscowi domagają się poszanowania swojej ziemi, zaprzestania wycinki lasów (czytaj ustąpienia grupy Romero produkującej olej palmowy), ukończenia budowy lokalnego szpitala oraz realizacji kilku niespełnionych obietnic rządu. Kiedy tu przyjechaliśmy zażartowałem, że z takich protestów swego czasu wyniknęły m.in. w Peru i Argentynie straszne rzeczy. Pierwszej nocy postrzelono kilku z manifestantów. Jeden w stanie ciężkim trafił do szpitala w Tarapoto.
Wieczorem podchodzi do mnie staruszek, który zaczyna potwierdzać mój pogląd na całą sytuację. Opowiada o zastraszaniu mieszkańców okolicznych terenów, którzy z początku nie chcieli sprzedawać swojej ziemi, o korupcji władz lokalnych i tych wyżej, o tym kto tak naprawdę ma w tym wszystkim realne zyski. Niemalże, ze łzami w oczach pyta: „Co my biedni możemy z tym wszystkim zrobić? Nic.” Ileż to już razy historia zatoczyła to samo koło. Dziwne jest to, że tak szybko doszło do mobilizacji policji, która przybyła tutaj z odległego Tarapoto. Dziwne jest też to, że w stronę ludzi, którzy bez użycia przemocy postanowili walczyć o swoje, otworzono ogień. Pewne jest to, że w momencie kiedy interesy potężnych kompanii stają w obliczu jakiegokolwiek zagrożenia, nikt nie liczy się ze środkami. Podpisuję się pod protestem całym sobą. Mam nadzieję, że ludziom, którzy postanowili walczyć o swoje ziemie, uda się coś wywalczyć. Na tym skanie widać jak znikały okoliczne lasy na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat – http://www.ciel.org/Publications/ElComercio_2Mar2013.pdf
Cała ta sytuacja przypomniała mi świetny dokument przedstawiający sytuację współczesnych potomków Majów w Meksyku i Gwatemali. Serce nieba, serce ziemi. Warto poświęcić te niecałe dwie godziny. A tak naprawdę coś więcej, tylko nic mi na ten moment nie przychodzi do głowy… Mam nadzieję, że kolejny wpis będzie już relacją z przepłynięcia przez rezerwat, który póki co jest chroniony prawem.